Czyste szaleństwo :: Historia świata :: Poradnik skauta :: Absurd to za mało :: A to Polska właśnie :: Proza :: Teatrzyki :: Klasyka :: Scenariusze :: Dialogi :: Inne :: Info
Menu na dziś:

Ander Konstrukszyn
Olłejz
ander
konstrukszyn




© Three Infinite Pointz




Ostatnia aktualizacja:
2016-04-24
Czyste Szaleństwo!!!

Kot Story

Albo ostry dyżur we Wrocławiu [hardcore]

by Crazy Yogurt

Na początek zaznaczam, że w poniższym tekście znajdują się fragmenty, których nie powinny czytać osoby o słabych nerwach, słabym żołądku albo takie, które w niedługim czasie wybierają się do szpitala (zwłaszcza we Wrocławiu).
Wszystkie wydarzenia są absolutnie prawdziwe, żadna z sytuacji nie została w najmniejszym stopniu podkolorowana, jedynie część dialogów została skrócona (jednak sens wypowiedzi został zachowany).

Ad rem.


Zdarzyło się pewnego dnia, że Yogurt usłyszał miauczenie.
Miauczenie dochodziło z podwórka, a ponieważ Yogurt kotów miał w swoim życiu kilka i zna te małe dranie jak własną kieszeń, rozpoznał od razu, że miauczy kotek mały, który się czegoś boi.
No nic, pomyślał Yogurt, pewnie ktoś ma nowego kotka i trzyma go na balkonie zaczem się przyzwyczai do nowgo miejsca (kot).

Tyle, że z dnia na dzień miauczenie stawało się coraz bardziej rozpaczliwe - Yogurt doszedł do wniosku, że kot, skubaniec, wlazł na drzewo i teraz nijak zleźć nie umie (koty tak już mają, że wleźć na górę to i owszem, ale zliźć to już ni chu-chu i tylko tym się różnią od naszych polityków, że średnio im się tam na górze podoba). No, a skoro kot na drzewie, to trza go ratować ("Nie martw, się Albi^W kotek, my jeszcze żyjemy, my cię z tego drzewa za ogon ściągniemy" - ciekawe, czy ktoś jeszcze kojarzy tą melodię). Więc Yogurt wieczorkiem wdział robocze ubranko i poszedł szukać kotka.
Atoli gupia bestyja (kot, nie Yogurt) wystrachana ani chybi była, bo jak tylko siakiś ludź pojawiał się w pobliżu miejsca, gdzie miauczenie było najgłośniejsze, natychmias paszczę zawierała i przestawała miauczeć.
Na dodatek było ciemno już i Yogurt mimo, że w ciemności świetnie widzi, guffno znalazł (no, może na razie nie dosłownie).
Na drugi dzień, skoro tylko zaświtało, czyli około 9 (w końcu jak urlaub to urlaub, nie?), Yogurt znowu wydarł na podwórze w celu wiadomym.

Okazało się, że miauczenie dochodzi z samochodu, koło którego kręci się jakaś starsza kobita. Pani między innymi (i mam tu na myśli DUŻO INNYMI, knebel poproszę, sztuk jeden, dziękuję) powiedziała, że kot od czterech dni siedzi gdzieś w rzeczonym aucie, że właściciela wcięło, że od dwóch dni ludziska z osiedla się zastanawiają, jak kota wyciągnąć, że dzwoniono na policję, straż miejską, do TPZ i wszyscy mówili że to nie ich sprawa i że generalnie mają to w dipie.
Normalnie Yogurta krew zalała. Was by nie?

Yogurt nie należy do osób, które się zastanawiają długo (oczywiście, w sprawach prostych typu ratowanie życia zwierzętom czy pomoc ofiarom wypadku, bo przy rzeczach poważniejszych, takich jak na primier powieszenie obrazka na ścianie albo wywiercenie dziury pod kwietnik to czas do namysłu - minimum pół roku - jest - jak wszyscy wiedzą - niezbędny), więc podjął z ziemi spory kamień narzutowy (tj narzucony przez panów remontujących chodnik), wziął zamach i grackim ciosem, wyjętym żywcem z kursów obsługi pięściaków jaskiniowych, rozbił szybę w samochodzie (najmniejszą, jaką się dało). Przy świadkach, żeby nie było potem jakiegoś buba kszksz z tego powodu.

Po otwarciu samochodu Yogurt zajrzał do środka i normalnie krew go zalała i to dosłownie, bo wzięty zamach okazał się ciut za duży, szyba w samochodzie okazała się niesamochodowa a Yogurt okazał się marnym włamywaczem - pamiętajcie, kamieniem w szybę należy rzucać, a nie trzymać go w ręce. No ale byle rana cięta (nawet głęboka i mocno krwawiąca) Yogurta nie przestraszy, więc odszukał kota, wziął bydlę na ręce (kocurek wyglądał na dwumiesięcznego a siły w nim było tyle, że nawet pazuramy w ubranie wczepić się nie potrafił) i zawiózł je do schroniska (Wrocław, na Skarbowców, jakby kogo interesowało).

Tyle, że już w schronisku Yogurt poczuł, że ręka mu drętwieje tuż powyżej nadgarstka (a rana była u nasady kciuka) i że nie może wyprostować kciuka. Więc dla świętego spokoju (bo zazwyczaj z całych sił stara się unikać służby zdrowia; na ten przykład na wiosnę Yogurt złapał coś na gardło i lekarz mu przepisał antybiotyki, które po dwóch tygodniach brania bez żadnych efektów Yogurt wywalił do klopa i w dwa dni wyleczył się Septoletem) pojechał (własnym samochodem, oczywiście) do pierwszego z brzegu szpitala - na Wiśniową we Wrocławiu.

Rozmowa w szpitalu wyglądała tak:
Lekarz 1: Co się panu stało?
Yogurt: (opowiada historię)
L1: Niech pan pokaże rękę. Haha, przeciął pan ścięgno długiego prostownika kciuka. My panu tego nie zszyjemy, proszę jechać na ostry dyżur.
Y: A gdzie jest ostry dyżur?
L1: W szpitalu na Rydygiera.
Y: Dziękuję.
W sumie w szpitalu na Wiśniowej Yogurt spędził ok. 20 minut, a droga na Rydygiera (nadal własnym samochodem i nadal Yogurt kierował, żeby nie było nieporozumień) zajęła ledwie 30 minut.

Na Rydygiera zaś rozmowa była taka:
L2: Co się panu stało?
Y: Mam przecięte ścięgno.
L2: A jak to się stało?
Y: (opowiada historię)
L2: Ale to musi pan pojechać na ostry dyżur.
Y: No, to przyjechałem.
L2: Nienie, ostry dyżur jest w szpitalu na Traugutta, na rogu.
Y: Grrr. Dziękuję.
W tym szpitalu Yogurt był już tylko 10 minut, a droga na Traugutta zajęła ledwie 20 minut (czy mówiłem już, że Yogurt jechał własnym samochodem?).

Na Traugutta rozmowa z lekarzem wyglądała już zupełnie inaczej:
L3: Co się panu stało?
Y: Mam przecięte ścięgno.
L3: A jak to się stało?
Y: (opowiada historię)
L3: Ale to musi pan pojechać na ostry dyżur.
Y: No, to przyjechałem.
L3: Nienie, ostry dyżur jest w szpitalu Marciniaka, jeden przystanek dalej.
Y: (gotując się z wściekłości): Ok.
Droga na Marciniaka to już był moment, a ponieważ Yogurt przewidywał problemy ze znalezieniem miejsca do parkowania (słusznie zresztą), to podszedł sobie piechotką - ledwie 10 minutek i już był na miejscu1.

A na Marciniaka wpadł w łapy kolejnego łapiducha:
L4: Co się panu stało?
Y: Mam przecięte ścięgno.
L4: A jak to się stało?
Y: (nieco już zachrypnięty, opowiada historię)
L4: Dobrze, że pan szybko przyjechał, bo to musi być zszyte w ciągu sześciu godzin od przecięcia. Proszę iść na blok i przygotować się do operacji. Przed panem jest tylko jedna osoba a druga na stole, więc to będzie moment.

Tak więc Yogurt - nie bardzo zachwycony perspektywą zbliżającego się zabiegu - powiadomił telefonicznie przy pomocy komórki Żonę swą, że za chwilę wchodzi na stół i żeby się nie martwiła (śmiszne, kiedy się teraz o tym myśli: Yogurt wychodzi z domu na parę minut, a po dwóch godzinach dzwoni do Żony ze słowami "mam przecięte ścięgno, zara idę na operację, nie martw się" - to "nie martw się" faktycznie miało głęboki sens w tej sytuacji).
Aha, po drodze dali Yogurtowi ATX, czyli zastrzyk przeciwtężcowy i okazało się, że - wbrew wszelakim opowieściom znajomych Yogurta - jest to zupełnie bezbolesna sprawa.
Następnie kazano się Yogurtowi przebrać w strój czipendejlsa (znaczysię takie coś sznurowane z tyłu, o dwa numery za małe i z wystającą gołą dupą - ciekawe, czy to jakaś aluzja do stanu służby zdrowia w naszym kraju), zdać wszystkie rzeczy osobiste (w tym komórkę, a jakże) i iść na blok i poczekać na operację.
I tam Yogurt czekał od 11:00 do 17:30 (sześć godzin od przecięcia, ha, ha, ha).
Bez możliwości zawiadomienia Żony, oczywiście - imaginujecie sobie, jak się musiała czuć - ale przecież co takich chirurgów obchodzi zdrowie psychiczne pacjentów i ich rodzin, prawda?

Oczywiście, fakt, że w tym czasie ciężej poszkodowany pacjent pewnie by kopnął w kalendarz (zakładając, że nie kojfnął jeżdżąc po mieście w poszukiwaniu szpitala, który by go łaskawie przyjął), nie ma żadnego znaczenia - w końcu to OSTRY DYŻUR.
Aha, lekarze stosowali bardzo dziwną kolejność przyjmowania pacjentów, tj nie według kolejności zgłoszeń czy zagrożenia zdrowia, a według ciekawości operacji (Yogurt sam słyszał, jak gościa co se pochlastał żyły, naprawienie czego jest operacją często wykonywaną w tym szpitalu, zatem mało ciekawą, ustawili po takim, któremu szyli jakieś coś ciekawego w małym palcu - ale i tak przed Yogurtem).
Nie wspominam tu o tym, że jedyny chirurg, który operował na ostrym dyżurze, 15 minut przed końcem swojego dyżuru poszedł do domu (to znaczy, że faktycznie przestał operować 40 minut przed końcem dyżuru, bo przecież jeszcze musiał wypić kawę, umyć się i przebrać) w dupie mając fakt, że jego następcy jeszcze nie było (ten spóźnił się tylko 20 minut), a w kolejce do szycia było jeszcze sporo osób - ale - po raz kolejny - jakie to ma znaczenie, prawda?

W końcu przyszedł pan doktor i powiedział, że kolej Yogurta.

Tu należy nadmienić, że Yogurt wykazał się po prostu bezprzytomną odwagą, nie uciekając ze stołu na widok chirurga, kóry co kilkanaście sekund miał tik nerwowy wstrząsający głową i ramionami.

Rozmowa na stole operacyjnym wyglądała zaś tak (osoby o słabych nerwach proszone są o pominięcie poniższego fragmentu):
Chirurg: Ja panu tylko trochę znieczulę, jak będzie bolało, to proszę krzyczeć, znieczulimy dalej.
Yogurt: Eeeee... Co???
C: No, skoro wszystko jasne, to zaczynamy.
(zastrzyk, chwila ciszy)
C: Czy znieczulenie już działa?
Y: Skąd niby mam wiedzieć? To pan jest lekarzem.
C: Fakt. Czuje pan to? (chlast skalpelem po ręce Yogurta)
Y: Szybko! dolać wrzącego oleju!!!2
C: Aha, no to nie działa. Poczekamy jeszcze chwilę.
(parę minut ciszy, brzęk narzędzi - operacja się rozpoczęła)
C: No niestety, ścięgno się zwinęło, musimy ciąć rękę dalej.
Y: Gulp...
C: Tu nie ma, tu nie ma, to może rozetniemy do nadgarstka...
Y: Wielce radosne!!!2
C: A, no tu znieczulenie już nie działa, to znieczulimy dalej.
(zastrzyk, brzęk narzędzi cisza, kilka wrzasków "proszę rozluźnić rękę!!!"...)
C: O, jest, tylko jak to teraz zszywać... Jak ono tu szło... Może tędy?
Y: Witam, myśli pan Fioletowy Kot!!!2
C (do asystenta): O, to jest wiązka czuciowa. Jak tego dotknę...
Y: Chciałbym zjeść twoją stopę!!!2
C: ...to pan tak zabawnie podskakuje.
(dłuższa cisza od czasu do czasu przerywana wrzaskami "proszę rozluźnić rękę!!!"3, brzęk narzędzi)
C: No dobra, ścięgno już gotowe, zszywamy rękę.
Y: Twoja żona jest wielkim hipopotamem!!!2
C: O, znieczulenie przestaje działać. Ale zostało tylko szycie, pan wytrzyma.
Y: (długi ciąg słów nie nadających się do druku, bardziej z wściekłości niż z bólu, ale wytrzymał)
No i tyle. Siedem szwów, prawa łapa w gipsie na 5 tygodni. A za dwa dni zmiana opatrunku.

A osoby, które zamierzają powiedzieć, że w ten sposób limit pecha na ten rok się Yogurtowi wyczerpał, chciałbym uspokoić, że w ciągu dwóch dni po operacji (z pewnych względów Yogurt nie mógł zgodzić się na pobyt w szpitalu, a z pewnych - z których zasadnicza większość jest powyżej, a reszta nie nadaje się do druku - nie chciał), czyli z ręką w gipsie, Yogurt złapał kapcia, odpadła mu przekładnia kierownicza w aucie i wdepnął w świeżutkie psie gówno jedynymi butami, które nadawały się do chodzenia.

Aha, ze zmianą opatrunku też była niewąska zabawa, bo w tym samym szpitalu, w którym szyte było ścięgno, przyjąć Yogurta nie chcieli ("chirurg nie ma dziś dyżuru"), a w kilku przychodniach powiedzieli, że owszem, ale proszę najpierw wypełnić ten stosik dokumentów (a Yogurt lewą ręką pisać, niestety, nie umie). W końcu zlitowali się w jednej przychodni i wypełnili dokumenty za Yogurta (Yogurt postawił pod nimi tylko trzy krzyżyki), poczem Yogurt dostał skierowanie do chirurga na zmianę opatrunku. I tu znowu jazda po całym Wrocławiu, bo wszędzie do chirurga to najprędzej na pojutrze. W końcu Yogurtowi udało się zarejestrować w Dolmedzie, a lekarz z tej przychodni opatrunek zmienił Yogurtowi tak fachowo, że w kilkadziesiąt minut potem złapał Yogurta potężny kurcz w przedramieniu i Yogurt poczuł w łapie coś w rodzaju "pyk". I teraz paru lekarzy sądzi, że to szycie ścięgna puściło. Oczywiście, zszyć tego nikt nie chce i wszyscy Yogurta wysyłają nazad na Marciniaka (słyszeliście o "gwarancji na pacjenta"? Nie? No, to już mówię: jest taka niepisana umowa między lekarzami, że przez 30 dni po zabiegu za pacjenta odpowiada lekarz, który zabieg wykonał i nikt inny tego za żadne skarby nie ruszy, więc lepiej sobie dokładnie wybierajcie, kto Was będzie ratował, jakby co) - ale Yogurt jakoś tak odczuwa odrazę w stosunku do lekarzy, którzy nie umieją stosować znieczulenia miejscowego a także szyć (bo według jednego profesora od chirurgii ręki, przy prawidłowym zszyciu nawet największy skurcz nie powinien spowodować zerwania się szwów).

PS1. Kot przeżył. Nawet już znalazł nowy dom.
PS2. (długi ciąg słów nie nadających się do druku), za co ja przez długie lata płaciłem składkę na ubezpieczenie zdrowotne???

1 W szpitalu na Marciniaka poradzili Yogurtowi, żeby szukając ostrego dyżuru zadzwonił na 999 bo tam mają zawsze aktualne informacje - więc stosując się do tej rady, Yogurt następnym razem tamże zadzwonił. Powiedzieli, że ostry dyżur jest na Rydygiera, a jak tam Yogurt zajechał, to się okazało, że jednak nie na Rydygiera, a na 1-go Maja. No comments.
2"Aaaaargh" (Terry Pratchett, "Ciekawe czasy" w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy, Prószyński i S-ka SA, Warszawa 2003, strona 49, przypis 2)
3 Yogurt się zastanawiał, dlaczego lekarze nie zastosowali znieczulenia ogólnego, albo siakiegoś fikołka, skoro tak ważne było rozluźnienie mięśni a te w okolicach dłoni mają tendencję do niecałkiem kontrolowanych ruchów (Yogurt był pewny, że jest rozluźniony a chirurg i tak wrzeszczał, żeby nie napinać mięśni). Otóż - jak wyjaśniono Yogurtowi - komplikacje po znieczuleniu ogólnym są tak poważne, że się je stosuje tylko w wyjątkowych przypadkach. No dobrze, mówi Yogurt, ale sęk w tym, że mniej więcej w tym samym czasie Żona Yogurta miała operację (niezbyt poważną, za to odpłatną, w prywatnej przychodni, bo pieprzone ministerstwo zdrowia twierdzi - wbrew doświadczeniom wielu pacjentów - że w pewnych sytuacjach wystarczy łykać tabletki albo brać zastrzyki), wykonywaną przy znieczuleniu ogólnym i cała akcja wyglądała tak, że dostała igłę w żyłę a następne, co pamiętała, to lekarz, pytający, co Jej się śniło - i zaraz po obudzeniu się, na własnych nogach, bez żadnego przychodzenia do siebie, zawrotów głowy czy jakichś innych kłopotów wróciła do domu! Dlaczego Yogurt nie dostał takiego znieczulenia? Tu było kilka chrząknięć i zakłopotanych uśmiechów i w końcu wydukano, że takie znieczulenie jest za drogie i w zasadzie się go we wrocławskich szpitalach nie stosuje.